Zmienna rzeczywistość

Jak w słoneczny dzień powolnie topnieje sopel lodu, tak przez lata „topniał” mój słuch. Ponieważ wszystko działo się stopniowo, również stopniowo następowało przystosowywanie się do nowej rzeczywistości. Naturalnym stawało się czytanie z ust, nie zaskakiwał fakt, że nie słyszy się pewnych dźwięków. Jedynie codzienne życie dziwnym trafem było coraz bardziej skomplikowane i ograniczone.

Sam fakt, że czegoś nie słyszę, nie wzbudzał we mnie mocnych emocji. Podobno „Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal” – łatwo w tym powiedzeniu zmienić jedno słowo i przełożyć to na świat dźwięków. Nie było mi żal do momentu, kiedy nie miałam kontaktu z drugim człowiekiem. Większość ludzi nie ma problemu ze słuchem, a zatem odbiera w pewnych sytuacjach dźwięki, które są już poza moim zasięgiem. Zderzenie tych dwóch światów było zawsze bolesne.

Obecnie upłynęły dwa miesiące, od kiedy moja rzeczywistość uległa kolejnej przemianie. Na początku sierpnia odzyskałam słyszenie wysokich częstotliwości. Pierwsze wrażenia nie były przyjemne. Jednak dzień po dniu moja kora mózgowa coraz bardziej zaczęła się oswajać z dźwiękami, których od kilku lat już nie odbierałam. Jaki ma to przekład na życie codzienne?

Jedną z największych przyjemności w moim życiu jest słuchanie muzyki. Mój słuch, choć ograniczony, pozwalał mi na przeżywanie różnych wrażeń, jakie niesie tylko muzyka. Odbierałam rytm, melodię oraz harmonię. Cieszyłam się zatem, mogąc wsłuchiwać się w różne gatunki muzyki w różnych warunkach. Wydawać by się mogło zatem, że wszystko jest na swoim miejscu. Jednak było to tylko złudzenie. Przeważnie nie zdawałam sobie sprawy, iż słyszę znacznie mniej niż osoby ze zdrowym słuchem.

Od czasu, kiedy mogę korzystać z procesora mowy, bez ustanku badam wszystkie dźwięki i odgłosy rozlegające się wokół mnie. Badam także, jak w chwili obecnej odbieram muzykę. Muszę przyznać, że jest ogromna różnica!

Zaczęłam zdawać sobie sprawę z faktu, iż wcześniej słyszałam wszystko „spłaszczone”, okrojone. Dziś uświadamiam sobie, że świat dźwięków jest bryłą – wielkim zamkiem z tysiącem komnat, nie zaś zamalowaną kartką papieru sprawiającą jedynie wrażenie przestrzeni.

Zauważyłam, że wyłapuję w utworach instrumenty, których już dawno słyszeć nie mogłam, np. talerze, dzwonki, tamburyna, grzechotki, cymbałki, a także różne efekty dźwiękowe ubarwiające kompozycję – szepty, szumy, echa. Odkryłam, że wiele instrumentów muzycznych, które słyszałam, ma dużo większą rozpiętość dźwięku, niż byłam to w stanie usłyszeć moim naturalnym słuchem.

Obecnie niewidzialna bariera została zniesiona, dzięki czemu: flet, klarnet, róg, trąbka, ksylofon, harfa, fortepian, skrzypce i wiolonczela brzmią dla mnie naturalnie i pięknie, pełnią swych możliwości.

Pewnego dnia miałam ochotę przypomnieć sobie „Cztery pory roku” Antonia Vivaldiego. Włączyłam odtwarzacz i z głośników popłynęła muzyka. Słuchałam w skupieniu, gdy nagle moją uwagę rozproszyła półminutowa cisza, a po niej gwałtowne wejście instrumentów. Pomyślałam, że to zabieg kompozytora, aby wywołać poruszenie u słuchacza. Po chwili namysłu stwierdziłam, iż muszę przesłuchać ten sam fragment jeszcze raz, ale tym razem z użyciem procesora mowy i przekonać się, czy ta cisza to faktycznie zamierzenie Vivaldiego, czy może wynik mojego niedosłuchu. Założyłam procesor i ponownie odtworzyłam muzykę. Niesamowite! Owe pół minuty nie było „puste”! Okazało się, że w tym fragmencie skrzypek gra solo…

Małgorzata Jeruzalska
Wypowiedź osoby dorosłej z częściową głuchotą, korzystającej z implantu ślimakowego