Na nowo usłyszeć swój głos

Wrażenia pacjentki z częściową głuchotą po podłączeniu procesora mowy

Byłam spokojna, zdystansowana do tego, co miało się wydarzyć. Postanowiłam sobie, że nie będę miała żadnych oczekiwań. Poproszono mnie do gabinetu. Usiadłam. Dostałam do ręki mały przedmiot w kształcie litery L odwróconej do góry nogami, z czarnym ogonkiem zakończonym płaskim, okrągłym magnesem. Kilka słów wyjaśnienia ze strony pana akustyka i założyłam urządzenie za ucho.

  • Raz dwa trzy cztery…wypowiedział pośpiesznie akustyk.
  • Raz dwa trzy…i jak słychać?
  • Słychać!
  • Co pani słyszy?
  • Takie…metaliczne iiiiiiiiii.

Kiedy podłączono procesor mowy, spostrzegłam, że mój świat dźwięków wzbogacił się znacznie. Jakość słuchu elektrycznego pozostawiała jeszcze wiele do życzenia, ale coś się przecież stało! Przestrzeń dźwiękowa nagle nabrała innego wymiaru!

Początkowo czułam oszołomienie różnymi szmerami, szelestami. Wciąż też słyszałam uporczywe, metalicznie brzmiące „i”.

Gdy mówiłam lub ktoś do mnie się zwracał, towarzyszył temu pogłos. Trochę dekoncentrowało mnie to w odbiorze dźwięków, ale nie zrażałam się. Przecież to początek, mój mózg odzwyczaił się słyszeć pewne częstotliwości, więc jak tu się nie gubić, a poza tym procesor trzeba dostrajać.

Pierwsze ćwiczenia słuchowe tuż po podłączeniu procesora wprawiły mnie w zdziwienie. Słyszałam dawno zapomniany gwizd, pstrykanie palców, wydmuchiwanie powietrza. Kiedy wypowiadano np. „sz” i „s” (odczytywane tylko z ruchu ust do niedawna) odbierałam drażniące wrażenie w uszach, co sprawiało, iż przypomniałam sobie dźwięk tych spółgłosek.

Początkowe dwa tygodnie były bardzo pracowite. Otoczenie, codzienne sytuacje, kontakt z przyrodą to mnóstwo wrażeń słuchowych. Brnęłam we wszystkie badawczo. Co odkryłam?

Może to kogoś rozśmieszy, ale okazuje się, że w autobusach i tramwajach są dzwonki sygnalizacyjne nad drzwiami. Działają! Sama słyszałam.

Przekonałam się także, jak dźwięczą komórki, a także inne urządzenia codziennego użytku, których odbiór był dla mnie nieosiągalny, a co sprawiało mi tysiące problemów, z którymi musiałam się bez końca zmagać.

Na spacerach mogłam zachwycać się na nowo kojącym szumem drzew, a także świergotem wróbli i innych ptaków. Szemranie wody w fontannie też przestało być tajemnicą. Pomyślałam: jakie to niesamowite, tak bardzo odzwyczaiłam się od tych odgłosów, nie było mi ich żal, ale gdy je na nowo usłyszałam, to tak jakby ktoś wrócił mi utracony skarb.

Kocham muzykę, postanowiłam zobaczyć, jak nowy słuch elektryczny sprawdza się na tym polu. Bez problemu wyławiałam rytm w utworach, gorzej z melodią czy rozumieniem śpiewającego, niemniej potrafiłam ustalić już, w którym momencie następuje sama melodia, a kiedy śpiewa wykonawca. Postanowiłam dalej bawić się nowym słuchem. Co z tego wynikło? Na chwilę cofnę się w przeszłość…

Pewnego razu poszłam na próbę chóru. Miałam już wówczas głęboki niedosłuch. Prowadzący zaproponował mi, bym śpiewała w sopranach. Zaczęliśmy rozśpiewywanie od najniższych do najwyższych tonów. Nagle stało się coś niebywałego. Wszyscy ucichli, po prostu już wyżej nie mogli zaśpiewać, ja nie odbierałam tych częstotliwości, więc nie zwróciłam na to uwagi i w zapamiętaniu wyciągałam coraz wyżej i wyżej – nie słysząc samej siebie. Dopiero zachwycony tym dyrygent prosząc, bym dalej kontynuowała, uświadomił mi, co się stało.

Eksperymentując więc z procesorem pomyślałam: przyszedł czas, by uchwycić ten „naturalny gwizdek” – jak to określił dyrygent. Zrobiłam małe rozśpiewanie i rzeczywiście, usłyszałam swój własny głos, który potrafił się wzbić tak bardzo wysoko! Był to dla mnie moment wielkiego wzruszenia.

Obecnie otworzyły się przede mną nowe możliwości. Czeka mnie jeszcze sporo pracy, ćwiczeń, zanim nauczę się precyzyjniej słyszeć moim nowym słuchem różne dźwięki oraz rozumieć w pełni mowę. Nowy słuch różni się znacznie od słuchu akustycznego, jednak z każdym nowym dniem odbieram coraz więcej i lepiej. To, co słyszę naturalnie, zaczyna przenikać się stopniowo z tym, co słyszę elektrycznie.

Urodziłam się jako normalnie słyszące dziecko. Mijały lata, nic nie wskazywało, że mogę mieć problem ze słuchem. Pewnego dnia podczas badań kontrolnych w ostatniej klasie szkoły podstawowej wykryto za pomocą aparatury audiologicznej, iż mam obustronny niedosłuch. Dostałam skierowanie do specjalistycznej placówki, aby się upewnić. Po ponownym badaniu (miałam wtedy ok. 15 lat) potwierdzono, że mam obustronny niedosłuch na wysokich częstotliwościach. Trudno było ustalić przyczyny niedosłuchu oraz jak będzie przebiegać rozwój uszkodzenia. Zaproponowano mi aparat słuchowy. Ponieważ nie odczuwałam w nim zmian, nie wracałam do niego. Lata upływały i wada potęgowała się.

Ponieważ postęp ubytku słuchu następował bardzo powoli, ja szybko uczyłam się radzić sobie z niedosłuchem. Nabierałam wprawy w czytaniu z ust, w klasie siadałam na pierwszej ławce, brakujące notatki z lekcji uzupełniałam od koleżanek.

Trudno mi było rozmawiać w dużym gronie, w salach z pogłosem, w hałasie. Starałam się unikać takich sytuacji. Niestety wszystkich ominąć nie byłam w stanie, więc płaciłam niezrozumieniem, kpinami bądź innymi reakcjami, które sprawiały, że wycofywałam się z różnych kontaktów i zdarzeń. Wstydziłam się mówić, iż czegoś niedosłyszałam. Nie chciałam, by inni patrzyli na mnie jak na dziwadło. Jednak czy mówiłam, czy też nie i tak w życiu codziennym wychodziło, że coś z moim słuchem jest nie tak. I to poważnie!

Przeszłam przez szkołę średnią. Postanowiłam kształcić się dalej. Bałam się, jak poradzę sobie z trudniejszym materiałem na dalszych szczeblach edukacji. Podjęłam wyzwanie. Nie było mi łatwo. Warunki nauki zmieniły się, słabł mój słuch. Lecz szłam do przodu.

Moment krytyczny dla mnie pojawił się, kiedy na studiach miałam praktyki. Czułam odpowiedzialność za powierzane zadania, a jednocześnie zmagałam się dzień w dzień z niemożnością wykonania prostych rzeczy tylko dlatego, że nie słyszałam pewnych częstotliwości. Znajdowałam różnego rodzaju rozwiązania, aby przeskoczyć mój niedosłuch, jednak wysiłek, jaki musiałam w to włożyć, był ogromny.

Zaczęłam poważnie zastanawiać się, co mogę zrobić, by nie tkwić w ciągłym zawieszeniu. Wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowałam, pojawiła się możliwość operacji – wszczepu implantu ślimakowego z zachowaniem mojego naturalnego słuchu. Zgodziłam się na nią… resztę już znacie.

Małgorzata Jeruzalska