Szansa na słuch

Wypowiedź osoby dorosłej korzystającej z implantu ślimakowego

Był początek czerwca 1984r., kończyłam czwartą klasę szkoły podstawowej, kiedy zachorowałam na świnkę. Po kilku dniach choroby poczułam w uszach szum. Okazało się, że straciłam słuch. Dobrano mi aparaty słuchowe i kazano uczyć się przez nie słuchać. Uszkodzenie komórek nerwowych w ślimaku było jednak tak znaczne, że aparaty niewiele mogły mi pomóc. Słyszałam jedynie jakieś szmery, które w niczym nie przypominały mi mowy. Lekarze byli bezradni. A przecież musiałam się jakoś porozumiewać z otoczeniem. Nie pamiętam, jak to się stało, że zaczęłam patrzeć na usta i odczytywać z nich znaczenie słow. Na początku było to trudne, ale z biegiem czasu niezrozumiałe ruchy warg zaczęły mi się coraz łatwiej składać w sensowną całość.

Byłam w drugiej klasie liceum, gdy moi rodzice dowiedzieli się, że jest szansa na to, bym mogła znowu słyszeć. Wymagałoby to jednak operacji i wszczepienia mi do ucha jakiegoś urządzenia. Nie wahałam się. Tak bardzo chciałam znowu cokolwiek słyszeć, że gotowa byłam na wszystko. Wtedy po raz pierwszy dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak implant ślimakowy, coś co ludziom z głęboką wadą słuchu pomaga słyszeć znacznie lepiej niż aparat słuchowy. Najpierw przeszłam serię badań. Wyszły bardzo dobrze i lekarze zdecydowali się mnie operować. Uprzedzili jednak, że nie oznacza to odzyskania normalnego słuchu, ale z czasem być może nauczę się słuchać i rozpoznawać dźwięki. Mimo wszystko w dzień podłączenia procesora mowy przeżyłam prawdziwy szok. Te dziwne, sztucznie brzmiące trzaski, stuki i szmery mają być dźwiękami? Powiedziałam mamie, że nie będę tego nosić, bo ten hałas mnie denerwuje. A jednak się przyzwyczaiłam. Świat powolutku zaczynał dla mnie brzmieć coraz bardziej naturalnie. Najtrudniejsze było nauczenie się rozpoznawania mowy. Musiałam przejść przez wiele żmudnych ćwiczeń, żeby usłyszeć, iż wyraz „mama” brzmi jednak inaczej niż „banan”. Nie muszę już jednak patrzeć na usta, żeby rozumieć, co się do mnie mówi.

Długo bałam się telefonu. Był dla mnie symbolem czegoś niedostępnego, murem, na którym zawsze będę musiała się zatrzymać. Zachęcił mnie widok brata wiecznie wiszącego na słuchawce. Na początku rozmawiałam tylko ze znanymi mi osobami. Prosiłam, żeby starały się mówić wolniej. Gdy zaczęłam rozumieć je bez problemu, odważyłam się odbierać telefon w domu. Dziś korzystam z niego swobodnie. Oczywiście, zdarza się, że czegoś nie usłyszę lub nie zrozumiem, ale potrafię już bez skurczu w gardle powiedzieć „proszę powtórzyć”.